Pasztecik, nie przesadzaj. Jestem mniej grafomańska od Ciebie.
Morgoth, dzięki. Postaram się dozować w zwolnionym tempie. Jeden na dzień wystarczy?

O, i nie byłam świadoma, że aż tak zmieniłam fabułę. Przykro mi to mówić, ale nie obiecuje, że będzie bardzo kreatywnie w wydarzeniach. Kiedyś pisałam jeszcze jedno fanfiction, ale niestety skasowali mi bloga, a notek nigdzie nie zapisałam. Tamto było wręcz naszpikowane kreatywnością w wymyślaniu miejsc, wydarzeń, etc. Zwłaszcza, że emitowali wtedy dopiero 2 sezon

Laboratoria, wille, klonowanie, bardzo źli Inni, zdradzieccy rozbitkowie, związki tragiczne - Inny+Rozbitek skazane na potępienie, niechciane ciąże, zabawy na plaży.
[center]
KICI-KICI[/center]
Powoli otwierałam oczy. Jakieś dziwne kształty zamajaczyły mi przed oczami. Porażająca biel ujawniła się w całej swojej okazałości. Gwałtownie zmrużyłam oczy i przyzwyczajałam się do otoczenia z na wpół otwartymi powiekami. Prawo. Lewo. Ściany pokrywały kafelki, które przyprawiały mnie o gęsią skórkę, na wprost ujrzałam dużą szybę z zasuniętymi żaluzjami, tuż obok niedomknięte drzwi, przez które wpadały różne, dziwne odgłosy. Powoli zorientowałam się, że leżę w szpitalnym łóżku, a do wszystkich możliwych części ciała mam podłączone najrozmaitsze aparatury.
- Fuck* - syknęłam do siebie i nerwowo poruszyłam rękoma. Ciężar wszystkich `kabelków`, rurek i tym podobnych rzeczy kazał mi wrócić do poprzedniego położenia. Głowa z powrotem ciężko opadła na poduszki. Coś regularnie wydawało dźwięki tuż koło mojego ucha. Pomrugałam ze zdenerwowania oczami. Co się stało?
Usłyszałam odgłos czegoś mknącego po zimnej posadzce i po chwili tuż za zasłonami pojawiła się pielęgniarka pchająca wózek z lekarstwami.
- Prze... - Z moich ust wydostał się jedynie strzępek słowa. Pielęgniarka przejechała dalej, nie zauważając nawet, że już się przebudziłam. A właściwie po co miałaby to zauważać. Mało kogo dzisiaj obchodzi, czy pacjent żyje czy nie. Najlepiej udawać martwego, aby dali ci się święty spokój i w razie kolejnych wypadków nie musieli trudzić się nad twoją osobą. A pobyty w szpitalach zdarzały mi się nad wyraz często.
Zdenerwowana uderzyłam mocno pięścią w pręt łóżka. Bolało. Cicho zawyłam pod nosem i wyrzuciłam serię przekleństw, umilając tym samym żywot każdego stworzonka znajdującego się w sali. Od zawsze byłam nerwowa, ale ta sytuacja zdawała się przerastać wszystko. Niby czemu tu leżę, i dlaczego nikt nie chce mi do diabła powiedzieć, co mam robić dalej?
Zniecierpliwiona zaczęłam nucić pod nosem, rozglądając się po całej sali. Żadnej żywej duszy, żadnego dzwoneczka, którym mogłabym wezwać pielęgniarkę bądź kogokolwiek innego. Zerknęłam w miejsce, w którym powinna znajdować się szafka dla pacjenta. Niczego takiego nie było - tylko i wyłącznie różnorodny sprzęt, który wydawał dziwne dźwięki.
Siadłam w pozycji pół-pionowej i zaczęłam odłączać wszystko to, co miałam przytwierdzone do nadgarstków. Potem szybko zeskoczyłam z łóżka i na bosakach podeszłam do przymkniętych drzwi. Postąpiłam krok na przód i wyjrzałam przez szparę.
- Dro... - odchrząknęłam. - Hm. Szanowni państwo tu zgromadzeni - zaczęłam. - Do diabła, czy jest na sali lekarz? - Zaczęłam się śmiać.
Wszyscy wkoło zwrócili na mnie zdziwione spojrzenia. Dziadkowie, babcie, dziadkowie, babcie. Co to oddział dla starców? Czy ja wyglądam tak staro?
Jakaś babcia we włosach upiętych w kok zwróciła na mnie litościwy wzrok, po czym wstała z plastikowego krzesła i podeszła do mnie ostrożnie. Poczułam się jak wielki `ktoś`, kiedy przystanęła przy mnie i zaczęła patrzeć do góry.
- Eee - zająknęłam się.
Kobieta wzięła do ręki jakieś dziwne urządzenie i wcisnęłam duży, czerwony przycisk. Po kilku sekundach w korytarzu pojawił się mężczyzna w lekarskim kitlu, z dokumentami w ręku i długopisem za uchem. Podniósł głowę i rzucił na mnie szybkie spojrzenie.
- Co ty tu robisz?
Poczułam lekkie deja vu. Mężczyzna, który wczoraj starał się siłą zaciągnąć mnie do swojego `namiotu` szedł wzdłuż plaży. Ja sama siedziałam rozciągnięta pod palmą kokosową, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy, że coś może mi spaść na głowę. Powoli przytomniałam po całej sytuacji, którą Jack przedstawił mi jako katastrofę. Nadal jednak nie wiedziałam, co się stało. W przeciwności do pozostałych osób (których w rzeczywistości okazało się być więcej niż przypuszczałam), którzy zabierali się już do przegrzebywania bagaży, szukania wody, jedzenia.
Siedząc pod drzewem i wpatrując się w fale, izolowałam się od tego wszystkiego i zapominałam, po co w ogóle leciałam tym samolotem. Nie zdałam sobie nawet sprawy, że ktoś się zbliża. Aż tak myślałam o niebieskich migdałach.
- Hej. - Usłyszałam czyiś głos. Odwróciłam powoli głowę. Jack. Lekarz. Znowu.
- Hm. - Wzruszyłam ramionami. - Cześć.
- Nie dałaś się wczoraj oglądnąć, więc...
- Pomyślałeś, że dzisiaj będę chciała się dać? - zapytałam z nutką ironii.
Jack popatrzył na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Przynajmniej teraz już wiem, że jesteś lekarzem - mruknęłam.
Jack przykucnął obok mnie i chwycił mnie za ramię w iście lekarskim geście.
- Okropne, nie? - rzuciłam z niesmakiem.
Lekarz podniósł głowę i pokiwał nią znacząco. Na twarz wpłynął mu lekki uśmiech. Sięgnął do plecaka i wyciągnął butelkę Johnny'ego Walkera i kilka bandaży, znalezionych pewnie we wraku samolotu. Na dnie pozostało zaledwie kilka kropli. Nie żałując trunku, wlał pozostałą zawartość na jakąś szmatkę i zaczął ostrożnie przemywać ranę.
- Shit* - zaklęłam cicho. Jak na pierwsze `przemycie` bolało niemiłosiernie. Zacisnęłam nerwowo zęby. Wytrzymam. W końcu nie pozostało mi nic innego, wiedząc, że na dole czeka mnie istne piekło.
- Ta rana była najgorsza. - Uśmiechnął się pokrzepiająco lekarz.
- Hm. Mam nadzieję.
Następnie przyszła pora na kolejne rany. Starałam się nie wyć z bólu. Sama nawet nie wiedziałam, czemu daję się obandażować jakiemuś obcemu facetowi. Nawet jeśli robiła to pielęgniarka w szpitalu, musiała długo nakłaniać mnie do takich zabiegów. Nie dlatego, że się bałam. Rzecz w tym iż nigdy nie przepadałam za tym, kiedy ktoś, kogo nie lubiłam, dotykał mnie. Właściwie to wszystkie te zabiegi wydawały mi się pozbawione sensu.
- To by było na tyle. - Jack odsunął się i moim oczom ukazało się prawie całkowicie zabandażowane ciało. Może nieco z tym przesadziłam. Mimo to bandaży było całkiem sporo, co uświadomiło mnie o moim niebywałym pechu.
- Uhm. Dzięki - wybełkotałam pod nosem.
Lekarz popakował cały swój asortyment i podniósł się z piasku. Zarzucił plecak na ramię.
- Możesz mi... - zaczęłam.
- Wiesz. Muszę już iść, pacjenci czekają. - Rzucił wymijające spojrzenie.
Kiedy odważyłam się zadać nękające mnie cały czas pytanie, oczywiście nikt nie miał czasu, aby na nie odpowiedzieć. Pokiwałam tylko ze zrozumieniem głową i lekarz odszedł.
Sama wstałam i przeniosłam się bliżej morza, tak aby fale prawie dosięgały moich stóp. Rozsiadłam się wygodnie po turecku i tępo zapatrzyłam w przestrzeń przed sobą. Nie dane mi było jednak spędzić tego dnia w samotności tak, jak sobie to wymarzyłam. Tuż obok mnie z ciężarem opadł dosyć przy sobie facet. Zerknęłam kątem oka na towarzysza, który wydawał się być równie mocno zapatrzonym w krajobraz przed sobą. Po chwili oderwał się od marzeń i zwrócił w moją stronę.
- Robię listę. Muszę - zaczął. Dopiero teraz zauważyłam w jego dłoni malutki notesik i długopis. - Imię, nazwisko... - wymamrotał smętnie.
- Eunice. - Wróciłam do podziwiania widoków.
- Hurley. - Poczułam dotyk jego grubego łapska na ramieniu. Wzdrygnęłam się. Ostrożnie wyciągnęłam prawą dłoń i podałam mu ją. Nastąpiła cisza.
- Straciłaś kogoś? - spytał po chwili.
- Że co? - wymsknęło mi się. Hurley szybko podniósł się ku górze.
- W takim razie dam ci spokój - wymamrotał i oddalił się.
Czy ja kogoś straciłam? Kogo? Gdzie? Jak? Zdawałam sobie sprawę, że o czymś zapomniałam, ale nie wiedziałam za bardzo o czym. Głupie myśli nawiedzały mi głowę, nie dając spokoju. Miałam dziwne uczucie jakiejś pustki, która nie chciała wypełnić się niczym. Kogo ja...
- O Boże! - wydałam z siebie dziwny jęk. Zerwałam się na proste nogi i pobiegłam w stronę wraku samolotu. - Jasna cholera... gdzie?
Błąkałam pośród szczątek, szukając zguby. Nawet na bagażu już mi nie zależało. Byłam świadoma, że został rozebrany na części i pozostaje u różnych właścicieli.
- Draco... - jęczałam rozpaczliwie. `Szukaj jedzenia, szukaj jedzenia, myśl jak on`. Prawie na czworakach przechadzałam się między wszystkimi częściami samolotu.
- Kici - kici... Dracze... - Porwałam za jakieś psie żarcie leżące na piasku i zaczęłam zaglądać we wszystkie szpary. Nigdzie go nie było. `Myśl jak on` - łatwo sobie mówić, one zawsze chodzą własnymi drogami. Jak mogłam zapomnieć o Dracze?
Nagle za swoimi plecami usłyszałam jakiś szelest. Odwróciłam się gwałtownie, tak że klapnęłam tyłkiem na ziemię, a właściwie piasek. Jakiś chłopak mrużył oczy i nerwowo czochrał swoje włosy, które i tak nie były w najlepszym porządku. Starałam się zachowywać jak najciszej i nie wydać z siebie żadnego dźwięku (choć w głębi duszy byłam rozdarta na pół przez to, że zapomniałam o Draco). Mimo, iż chciałam, nie udało się. Chłopak zwrócił swój nieprzytomny wzrok na mnie - leżącą w rozpaczliwej pozie na piasku z psią chrupką w ręku.
- Jedzenia szukasz? - spytał drwiąco.
- Specjalnie dla ciebie. - Wyszczerzyłam zęby i rzuciłam mu chrupkę. - Mógłbyś mnie łaskawie zostawić w mojej świątyni pełnej psiego żarcia, abym mogła w spokoju konsumować podczas wielkiej uczty, hm?
Podniosłam się z piasku i otrzepałam brudne spodnie.
- Czego tam szukałaś? - spytał mnie podejrzliwie.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - rzuciłam mu wątpliwe spojrzenie.
Chłopak uśmiechnął się. W ręce trzymał podpisaną swoim imieniem torbę. Jake.
- Kici-kici? Psie żarcie? Mogę wiedzieć o co chodzi, jeśli już wtargnęłam do twojej mekki?
- Nie zorientowałeś się po samym kici-kici? - uniosłam zrezygnowana wysoko brwi. Dałam za wygraną. - Nie widziałeś nigdzie przypadkiem czarnego kota w... nieważne? Po prostu czarnego kota?
* Pozwolę sobie pisać przekleństwa w języku angielskim, gdyż w języku polskim tego nie trawię. Właściwie naszę znaczą coś całkowicie innego niż w języku polskim [o ile przekleństwa mogą coś znaczyć]. Po prostu bardziej przepadam za tymi angielskimi i będę się tego trzymać.