hmmm...tak sie zastanawiam i 'przeglądam' w myslach poszczegolne sytuacje z mojego zycia i tak dochodzę do przerazającego przekonania, ze się w ogóle nie smucę
Bo gdy coś sprawia mi przykrość to reaguję na ten czynnik w sposób typowy ( jestem przygnębiona, zmartwiona etc.) baaaardzo krótko, po chwili zamieniam ten "smutek" w jakies inne emocje- w zaleznosci od sytuacji w rozdrażnienie lub złość. Nie zastanawiałam sie nigdy nad tym, ale teraz jak tak o tym myślę, to wygląda to tak, jakbym się za tymi innymi emocjami ukrywała przed tym co jest dla mnie w danym czasie wlasciwym problemem, jakbym odwracała cała sytuacje^^ no ładnie
Cięzko mi teraz podać jakieś przykłady, w których mogłabym tego smutku doświadczyć, wiec moze odwołam się do tego co napisał Morgoth:
Morgoth pisze:Najczęstszą przyczyną jest to gdy ktoś bardzo głośno mnie poucza, krzyczy na mnie, a nie ma racji, a ja będą młodszym od niego nie mogę mu przerwać... takie sytuacje potrafią naprawdę zdołować
takie cos mnie nie dołuje, bo wiem, ze ten ktos nie ma racji, co najwyzej wkurza lub flustruje, ze nie moge mu tego udowodnic. Przygnębianie sie w takiej sytuacji oznaczałoby dla mnie uznanie, ze ten ktos ma racje.
Morgoth pisze:To jest chyba dla mnie najgorsze, obiecać coś komuś zrobić i tego nie wykonać, podczas gdy ten ktoś z tego powodu cierpi
takie cos z kolei mnie tylko i wyłacznie denerwuje, mam poczucie winy, ale zwykle jestem wtedy poirytowana, a nie jakos zdołowana, z tym, ze powodem tej irytacji nie jest ktos inny tylko własnie moja osoba.